Różane - Evree, Orientana, Miya
piątek, października 07, 2016
Jeszcze rok temu, taki post na moim blogu by w ogóle nie powstał. Powód jest bardzo prosty - ja nie znosiłam takiego prawdziwego, różanego zapachu w kosmetykach. Wydawało mi się, że jest to zapach, który odpowiedni jest dla starszych pań. Czułam, że takie zapachy mnie duszą i nie współgrają z moją skórą. Jako pierwszy przełamał tę niechęć olejek Magic Rose. Potem pojawiały się kolejne, z różnym skutkiem. Zapachy iście różane, o różnej intensywności. Jedne lubiłam, inne tylko tolerowałam. Róża róży była nierówna. Na chwilę obecną mam w swojej łazience tylko trzy kosmetyki, które pachną różanie i których działanie rzeczywiście mogę pochwalić. Zapomniałabym jeszcze - ostatnio dwa dni pod rząd, nosiłam na sobie perfumy Chloe i nie skończyło się to bólem głowy! To niesamowite ;) Zapraszam Was dziś na trzy różane recenzje. Sama się sobie dziwię ;)
Evree
Magic Rose upiększający olejek do twarzy i szyi
do skóry mieszanej
Olejek Magic Rose kupiłam pod wpływem dobrych opinii, które przeczytałam w Internecie. Niejednokrotnie przewijał się w filmach na YT. Wielokrotnie czytałam, że to cudowny eliksir, który jest lekiem na całe zło. W pewnym momencie miałam wrażenie, że wyskakuje mi nawet z lodówki. Pękłam! Pełna obaw o to jak zniosę zapach, kupiłam go w cenie promocyjnej za ok. 20 zł. Moje pierwsze spotkanie z tym olejkiem miało miejsce latem zeszłego roku, kiedy to jeszcze byłam w ciąży i być może dlatego, było ono całkiem udane ;) Może to hormony, może pora roku, ale zapach był naprawdę ok. Może nie należał do moich ulubionych, ale był ok. Początkowo używałam olejku jedynie na noc, zamiast kremu, na bezpośrednio oczyszczoną skórę. To pozwoliło mi pozbyć się wszelkich suchych skórek i nieprzyjemnych przesuszeń atopowych. Kiedy okazało się, że ja rzeczywiście daję radę obcować z tym kosmetykiem, bo zapach ulatnia się szybko, zastąpiłam nim swój krem na dzień. Z powodzeniem stosowałam go pod makijaż, nawet w ciepłe dni. Znakomicie sprawdzał się w okolicach oczu. Często smarowałam nim całą twarz, bez pomijania oczu i powiek, co ku mojemu zaskoczeniu spowodowało, że moje rzęsy całkiem przez przypadek, stały się mocniejsze i było ich zauważalnie więcej. Olejek posiada wyjątkowe właściwości łagodzenia wszelkich podrażnień skóry. Jest niezwykle skuteczny w niwelowaniu powstawania niewielkich ranek i pęknięć skóry, do których ja na moje nieszczęście mam dość dużą tendencję. Daje niezwykłą równowagę skórze. Zaraz po aplikacji skóra wygląda zdrowo i w sumie tak, jakbym wyszła dopiero spod prysznica. Do tej pory nie mogę się nadziwić, że kosmetyk wokół którego chodziłam tyle czasu i przed którym tak się wzbraniałam, może robić tyle dobrego. Niestety nie mam aż tak dużo czasu, by fundować sobie częste masaże twarzy tym produktem, ale zabieg ten serdecznie Wam polecam, bo jest bardzo uzależniający i bardzo odprężający. Olejek jest jedną z najbardziej wydajnych rzeczy jaką można sobie sprawić. Jedna aplikacja nie pochłania więcej niż 3 - 4 krople, a zapewniam Was, że i to, jest już naprawdę dużo. Wchłania się w moim przypadku bardzo szybko, ale nie jest to wchłanianie absolutne. Na skórze pozostaje delikatna, aksamitna warstwa, która w przypadku gdy robię makijaż, daje podkładowy bardzo fajny poślizg. Dokładnie taki, jaki dają tradycyjne bazy pod makijaż. Tutaj mamy jednak do czynienia z czymś zdrowszym i bardziej dobroczynnym. Całkiem przypadkiem odkryłam również, że olejek znakomicie koi skórę moich dłoni. Zawsze kiedy aplikuję olejek na twarzy i przeciągam go na dekolt, resztki, które zostają na dłoniach, wsmarowuję w całą ich powierzchnię. W końcu nic nie może się zmarnować ;) Szczerze polecam, jeśli jeszcze nie znacie!
Skład:
Rosa Canina (Rosehip) Fruit Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Tocopheryl Acetate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, BHA, Benzyl Salicytate, Citronellol, Euqenol, Geraniol, Hudroxycitronellal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Parfum (Fragrance), Linalool.
Różanego peelingu firmy Orientana w swoim domu nie planowałam nigdy. Nie planowałam tym bardziej, że jest to peeling solno - cukrowy, a takie często wywołują u mnie dość ostre szczypanie skóry, z uwagi na to, że moja skóra lubi pękać samoistnie. Sól i rana otwarta, to nie jest najlepsze połączenie ;) Zaintrygowana jednak zapachem, który pojawiał się w moim domu coraz częściej, postanowiłam spróbować. Zapach peelingu jest naprawdę bardzo intensywny. Bywają dni, kiedy wychodzi mi uszami ;) Jednak nie jest to zapach, którego nie jestem w stanie tolerować. Początkowo, bardzo ostrożnie używałam peelingu głównie do peelingowania rąk, brzucha i pośladków. Jedno uzupełniało drugie ;) Kiedy odkryłam, że nic złego się w zasadzie z moją skórą nie dzieje, pozwoliłam sobie na więcej. To była dobra decyzja, bardzo dobra decyzja! Peeling jest bogaty w kryształki soli i cukru, które nie są strasznie ostre, ale mają bardzo dobre działanie złuszczające. Dzięki nim skóra praktycznie od razu staje się gładka i niesamowicie przyjemna w dotyku. W zasadzie nie odczuwam żadnego szczypania z powodu soli, z czego bardzo się cieszę. Oczywiście, kiedy wiem, że mam na ciele jakąś większą zadrę, to sobie zwyczajnie ten rytuał odpuszczam. Wydaje mi się to całkiem rozsądne. Masło shea zawarte w peelingu dobrze odżywia skórę, a masło kakaowe spełnia się w jej łagodzeniu i regeneracji. Nie jest to produkt, który schodzi z naszego ciała wraz z wodą. Pozostawia po sobie lekką tłustą warstwę. Taką, która pozwala mi nie aplikować na ciało żadnego balsamu czy masła. W wielu przypadkach, to znakomita oszczędność czasu. Latem była to dla mnie duża wygoda, ponieważ w czasie ciepłych dni, ja nie przepadam za balsamowaniem się ;) Kosmetyk ma dość gęstą konsystencję, ale mimo to łatwo rozprowadza się na skórze, nawet w przypadku skóry mokrej. Ja używałam go zawsze po umyciu całego ciała. Zapach, o którym pisałam wcześniej, choć intensywny - nie pozostaje na ciele zbyt długo, więc nie kłóci się i z innymi zapachami kosmetyków. Dla moich wymagających dłoni, jest świetny!
Skład:
sól, cukier, masło shea, sól himalajska, masło kakaowe, sól gorzka, soda oczyszczona, gliceryna, olejek z róży japońskiej, olejek z oliwek, sok z aloesu, Isopropyl Myristate, olejek geraniowy, olejek jojoba , olejek z kiełków pszenicy, ekstrakt z zielonej herbaty, wit E.
myWONDERBalm pojawił się w moim domu najpóźniej, chociaż wybrałam go całkiem świadomie, spośród wszystkich czterech kremów Miya. Miya to bardzo młoda marka na naszym rynku. Składy wszystkich kremów są po prostu bajeczne. Przy wyborze kierowałam się potrzebami mojej skóry i chcąc nie chcąc wybór padł na ten różany. Miałam obawy. Miałam duże obawy, że nie będę zadowolona, bo o ile olejek wchłaniał się szybko i szybko tracił swój zapach, tak w tym przypadku postawiłam na krem odżywczy, który w moim zamyśle miał pozostawać na powierzchni skóry nieco dłużej. Krem pachnie znacznie intensywniej niż olejek. Jest dość gęsty, jeśli spojrzę na wszystkie moje obecne kremy. Konsystencja zaskakuje ponownie, gdy krem jest już na twarzy, bo wchłania się bardzo, bardzo szybko. Skóra praktycznie od razu jest gotowa, by wykonać makijaż. O ile w ciepłe dni krem pod makijażem okazał się dla mojej cery mieszanej odrobinę za ciężki, tak teraz kiedy jest już naprawdę zimno, wszystko współgra ze sobą znakomicie. Skóra wygląda w makijażu pięknie satynowo i bardzo korzystnie. Po kilku godzinach oczywiście świecę się już jak lusterko, ale bibułki matujące wzorowo ratują mój wygląd. Pomijając makijaż, muszę zaznaczyć, że kremu można używać zarówno na dzień, jak i na noc. Wersja na noc jest chyba o wiele bardziej korzystna w moim przypadku. Po przebudzeniu czuję, że zafundowałam skórze porządną dawkę odżywienia. Olejki makadamia, sezamowy i słonecznikowy, które odpowiadają za to dobroczynne działanie, dodatkowo odbudowują warstwę ochronną skóry. O tej porze roku i zimną, krem będzie prawdziwym wybawieniem. Krem niweluje zaczerwienienia wokół nosa, ust. Skóra zyskuje na kolorycie i wygląda świeżo, promiennie. W ostatnim czasie pokusiłam się o używanie go jako kremu do rąk i jestem naprawdę oczarowana. Ja osoba, która w tym przypadku jest bardzo wymagająca i wybredna, muszę przyznać, że myWONDERBalm w wersji różanej sprawia, że skóra moich dłoni jest w dobrej kondycji. Krem jest niesamowicie kojący. Bardzo fajnie działa na wszelkie ranki i pęknięcia. Jedyne co mi w nim przeszkadza to to, że bardzo intensywnie i długo pachnie na dłoniach właśnie. Staram się wówczas, nie machać nimi przed nosem, do czasu aż samoistnie wyparuje ;) Więcej wad nie odnotowałam.
Skład:
Aqua (Water), Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Decyl Oleate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Stearic Acid, Glycine Soja (Soybean) Oil, Glycine Soja (Soybean) Oil Unsaponifiables, Rosa Canina (Rosehip) Fruit Oil, Sodium Polyacrylate, Phenoxyethanol, Helianthus Annuus Seed Oil, Algae Extract, Plankton Extract, Ascophyllum Nodosum Extract, Fucus Vesiculosus Extract, Crithmum Maritimum Extract, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Ethylhexylglycerin, Triethanolamine, Sodium Phytate, Alkohol, Parfum (Fragrance), Citronellol, Geraniol.
Na chwilę obecną wstrzymałam się z opisywaniem perfum, ponieważ w moim przypadku sprawa nie jest taka prosta. Musimy się chyba bardziej zaprzyjaźnić. Ja muszę je częściej nosić, a one muszą się na mnie odpowiednio ułożyć ;) ...zatem kolejny różany post, pojawi się pewnie za jakiś czas.
A jakie są Wasze doświadczenia z różanymi produktami?
Co mogłybyście mi jeszcze polecić?
48 komentarze
Hmm ciekawe czy ja bym się z nimi oswoiła.
OdpowiedzUsuńTo nie jest takie proste :)
UsuńZ początku miałam opory ale od momentu kiedy poznałam hydrolant różany i zobaczyłam jak działa to polubiłam się z kosmetykami z róży :)
OdpowiedzUsuńGenialne! Ja różomankaczka, wszystkie bym chciała :)
OdpowiedzUsuńNa peeling sama chętnie bym się skusiła.
OdpowiedzUsuńTeż tak miałam, że różany zapach kojarzył mi się ze starszą panią. Teraz uwielbiam takie nuty :)
O tym olejku też czytałam sporo dobrego tyle, że ja go nadal nie kupiłam:) Boję się zapchania (ktoś kiedyś wspominał, że przy cerze mieszanej/trądzikowej może narobić ambarasu). A co do zapachu, ostatnio kupiłam peeling Organic shop właśnie o zapachu róży. Myślałam, że w dzisiejszych czasach typowo babciny zapach róży jest rzadko spotykany w kosmetykach. Takiego smrodu dawno nie miałam w swojej łazience! :) Śmierdział, dopóki nie rozbolała mnie głowa i nie uciekłam z wanny.
OdpowiedzUsuńTo pewnie ten peeling z Orientany też by Tobie nie podpasował ;)) Ja mam cerę mieszaną i nic złego się u mnie po tym różanym olejku nie działo, ale gwarancji Tobie nie dam, że i u Ciebie wszystko będzie ok.
UsuńUwielbiam różę w kosmetykach!
OdpowiedzUsuńMiałam ten olejek z Evree i bardzo mile go wspominam :)
OdpowiedzUsuńI ja też, ładnie pachniał :D Zużyłam go jednak potem do włosów
UsuńRóżany zapach w kosmetykach może odrzucać, sama się kilka razy przekonałam, dlatego przy nowo poznawanym kosmetyku podchodzę ostrożnie.
OdpowiedzUsuńNie tylko różany zapach potrafi odrzucać :)))
UsuńNa olejek Evree mam ogromną ochotę :)
OdpowiedzUsuńJeszcze dwa lata temu różany aromat byłby dla mnie nie do zniesienia, a teraz bardzo go lubię. Róże zawsze kojarzyły mi się ze starszą panią..ale producenci kosmetyków poszli trochę do przodu i obecnie mamy bardzo ładne i lekkie aromaty różanych kosmetyków czy perfum.
OdpowiedzUsuńZ różanych aromatów obecnie mam hydrolat oraz wodę toaletową :-)
Podobnie jak u Ciebie moja skóra nie przepada za solnymi peelingami i z reguły staram się ich unikać ;-)
Oby tylko wszystkie firmy szły w dobrym zapachowym kierunku :))
UsuńJa niestety za zapachem róży nie przepadam i zazwyczaj omijam takie kosmetyki szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńolejek z evree chętnie bym przetestowała, bo lubię produkty tej marki.
OdpowiedzUsuńSandicious
Chętnie przetestowałabym kosmetyki marki Orientana :) Mam je już na oku od dłuższego czasu :P
OdpowiedzUsuńZapraszam na swojego Bloga Sakurakotoo
Świetna recenzja! Też czasem używam do rąk tego co nie jest im dedykowane^^
OdpowiedzUsuńKremu akurat do rąk jest przeznaczony. Reszta niby nie, no ale kto by się tym przejmował :))
UsuńJestem bardzo ciekawa olejku z Evree. Myślę, że moja mieszana cera byłaby z niego zadowlona :)
OdpowiedzUsuńPeeling polubiłam ale ten zapach.. Eh.. Mdły i okropny.
OdpowiedzUsuńDla mnie kiedyś używanie kosmetyku o zapachu róży było nie do pomyślenia, a teraz... Powoli daje im szanse :)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za kosmetykami o różanym aromacie, więc musiałabym podchodzić do nich ostrożnie.
OdpowiedzUsuńTen olejek Evree miałam i był naprawdę przyjemny. Teraz mam krem z tej serii i u mnie spisuje sie chyba jeszcze lepiej :D
OdpowiedzUsuńJa akurat nie przepadam za zawartością soli w peelingach, a szkoda, bo ten produkt orientany mnie kusi :P
OdpowiedzUsuńznam tylko ten olejek evree, ostatnio spotykam często na blogach markę Miya, ale nie miałam jeszcze niczego z jej asortymentu
OdpowiedzUsuńolejek z róży zachęca:)!
OdpowiedzUsuńJa to wszystko co różane uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńnie spotkalam sie jeszcze z pekajaca skora, masakra
OdpowiedzUsuńMoje ręce po dwóch spacerach wyglądają w tej chwili jakby przeszedł po nich tajfun. Zaciskam piąstki, a krem mi z kostek tryska... taką suchą skórę teraz mam :/ Jak mi pękła powieka w ciąży, to nie wiedziałam co mam sobie na nią zaaplikować. Lekarz oczywiście przepisał mi sterydy...
UsuńJa nadal nie przepadam za zapachem róży, ale np. Magic Rose w ogóle mnie nie drażnił :) Niestety różany tonik również z Evree śmierdział mi już niemiłosiernie :D
OdpowiedzUsuńToniki jeszcze nie wąchałam :))
Usuńja rzadko kupuję kosmetyki różane, gdyż nie przepadam za tym zapachem :D
OdpowiedzUsuńJestem na etapie, kiedy zapach różany kojarzy mi się właśnie ze starszą panią, być może kiedyś do niego dorosnę ;)
OdpowiedzUsuńTeż długo nie lubiłam różanych kosmetyków, ale to się zmieniło :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam różane kosmetyki :)
OdpowiedzUsuńW sumie różanych zapachów nie lubię, ale są też takie delikatne, że można wypróbować. Lubię żel Kamill różany :)
OdpowiedzUsuńMuszę spróbować :)
UsuńMuszę je wypróbować :)
OdpowiedzUsuńagnieszka-gromek.blogspot.com
Ale fajny produkt :)
OdpowiedzUsuńJuż miałam różany zapach i niestety wylądował w koszu na mnie działa jednak jak zaciskana pętla na szyję ;) Kocham róże żywe nie skuszę się już na kosmetyki ;)
OdpowiedzUsuńA ja właśnie za kwiatami nie przepadam :D
UsuńJeśli chodzi o różane produkty to miałam styczność z żelem pod prysznic i balsamem... nie narzekałam ;) i jeszcze raz dziękuję :*
OdpowiedzUsuńPrzyjemność i po mojej stronie :*
UsuńPolecam Ci wypróbować jeszcze płyn micelarny i tonik z Evree, ten różany właśnie. Zapach jest ciężki - fakt - ale świetnie się sprawdza. A tonik ma fajny dyspenser i można go stosować jako mgiełkę do utrwalania makijażu. ;)
OdpowiedzUsuńTonik pewnie wypróbuję, bo słyszałam o nim wiele dobrego :)
UsuńKiedyś miałam zamiar kupić ten olejek różany, ale w końcu kompletnie o nim zapomniałam. Musze mieć go na uwadze :)
OdpowiedzUsuńCześć! Mam na imię Aneta i czytam wszystkie komentarze, które zostawiacie. Chętnie na nie odpowiadam, jeśli tylko mam czas :)
Przyznaję, że usuwam spam :)
Jeśli chcesz napisać do mnie całkiem prywatnie, korzystaj z maila: espe.blog@gmail.com
Pozdrawiam!