Lily Lolo | Podkład Warm Peach | Flawless Matte Finishing Powder | Nowy wymiar makijażu
piątek, sierpnia 04, 2017
Jakiś czas temu, jedna z Was napisałam mi, że jeśli spróbuję makijażu w wydaniu mineralnym, to zakocham się bez reszty i nie będę chciała wracać do dotychczasowych kosmetyków. Pomyślałam sobie wtedy, że stwierdzenie to jest nieco przesadzone, ponieważ dawno temu jakieś tam próby poczyniłam, ale spełzły one na niczym i byłam kompletnie niezadowolona. W tej chwili wiem już, że wina leżała po stronie złego doboru kosmetyków, kolorystyki i nieodpowiedniej pielęgnacji, czy może bardziej złego czasu mojej skóry i niedostatecznej wiedzy na tematy kosmetyków mineralnych. Temat ten nie dawał mi jednak spokoju i postanowiłam spróbować jeszcze raz, tym razem wybrałam rozsądną i pełną merytorycznych wskazówek drogę z kosmetykami Lily Lolo.
Moje egzemplarze pochodzą z Costasy i muszę Wam powiedzieć, że nikt nigdy nie przedstawił mi tylu cennym informacji w pigułce, co Pani Aleksandra, która cierpliwie krok po kroku dozowała mi swoją wiedzę. Myślę, że to był najważniejszy krok w mojej mineralnej przygodzie. To ważne, by przystępując do obcowania z kosmetykami mineralnymi, wiedzieć jak powinno się ich używać i w jaki sposób robić to najlepiej. Nie każdy bowiem wie, że w zależności od typu cery, jej stanu wyjściowego, mamy do wyboru kilka metod aplikacji produktów mineralnych i nie należy zamykać się na jeden, jedyny, który do tej pory był nam znany.
Testując przez blisko dwa miesiące kosmetyki Lily Lolo nauczyłam się, że nie muszę robić tego tylko i wyłącznie na sucho, o czym byłam do tej poty przekonana. Teraz już wiem, że równie dobrze mogę wykonać makijaż mineralny na mokro, posiłkując się np. wodą termalną lub olejkiem do pielęgnacji twarzy. Mogę wykonywać makijaż pędzlem zbitym lub pędzlem bardziej puchatym, a każdy z nich zapewni mi inny stopień krycia. To niesamowite, ile można dowiedzieć się używając dwóch kosmetyków mineralnych. To prawda można się zakochać i ja jestem w nich zakochana!
Myślę, że te niesamowite pokłady informacji, dotyczące aplikacji kosmetyków mineralnych, które zamieszkały w mojej głowie przez ostatni czas, na pewno przeleję tutaj w jednym z kolejnych postów. Dziś chciałabym skupić się na mojej ocenie produktów, które miałam przyjemność testować, tj. Podkładu mineralnego Lily Lolo w kolorze Warm Peach oraz Matującego Pudru Sypkiego Flawless Matte.
Kosmetyki, które ostatecznie wybrałam, to wynik konsultacji, do których Was serdecznie namawiam. Z moich doświadczeń wynika, że wybór koloru podkładu mineralnego, to nie jest sprawa bardzo łatwa. Wszystkie moje dotychczasowe niepowodzenia, obarczam właśnie tym, że nieumiejętnie dobierałam odcień podkładu, co nie zdarza mi się zazwyczaj w przypadku tradycyjnych kosmetyków do makijażu. Jeśli nie macie śmiałości do tego typu rozmów (swoją drogą jestem w stanie to zrozumieć), to Costasy wychodzi naprzeciw takim sytuacjom, ponieważ na swojej stronie oferuje przewodnik pozwalający uskutecznić wybór odpowiedniego produktu, zgodnego z odcieniem naszej cery.
W moim przypadku ostateczny wybór padł na Podkład mineralny z kolorze Warm Peach (spośród 24 odcieni). Jest to kolor należący do odcieni jasnych i jest utrzymany w tonacji ciepłej, posiada subtelne żółte tony. Powiem szczerze, że obawiałam się, że kosmetyk okaże się zbyt jasny, tym bardziej, że był to czerwiec i perspektywa lata powodowała mój lekki niepokój. Nic bardziej mylnego, lato w tym roku dozowane nam jest niczym lekarstwo, a odcień mojego podkładu bardzo dobrze zgrał się z obecnym odcieniem mojej skóry. Zatem chyba najważniejsza, podstawowa rzekłabym kwestia, umożliwiła mi dobry start w mojej mineralnej przygodzie.
Początkowo stosowałam trzy podstawowe kroki polecane przez producenta, czyli:
Krok 1:
Pamiętaj o nawilżaniu. Nałóż swój ulubiony krem nawilżający i daj swojej skórze kilka minut na jego wchłonięcie. Dzięki temu zyskasz pewność, że podkład będzie nałożony równomiernie.
Krok 2:
Wysyp odrobinę podkładu na pokrywkę lub miseczkę. Następnie „wmasuj” wysypany proszek w pędzel typu Kabuki. Uważaj jednak by nie nabrać zbyt dużej ilości produktu, wystarczy naprawdę odrobina. Ostrożnie strzep nadmiar proszku z pędzla.
Krok 3:
Zacznij od środkowej części twarzy. Podkład nakładaj kolistymi ruchami i delikatnie „wmasowuj” go w skórę. Powtarzaj krok 2 i 3 aż do uzyskania satysfakcjonującego efektu (2-3 cienkie warstwy).
Kiedy już oswoiłam się z podkładem mineralnym, próbowałam innych technik i narzędzi do nakładania podkładu. Ważne jest bowiem, by wypracować sobie odpowiedni sposób, który będzie dla nas najbardziej satysfakcjonujący. O tym jednak napiszę Wam w innym poście. Myślę, że taki zbiorczy post będzie pomocny dla osób, które tak jak ja wcześniej stanęły przed wyborem odpowiedniego toru działania ;)
Opakowania kosmetyków Lily Lolo są bardzo charakterystyczne i od razu, przynajmniej w moim przypadku kojarzą się z konkretną marką. Czarne, eleganckie wieczka przykrywające solidne, plastikowe opakowania, to dość duża radość dla oka ;) Każdy słoiczek wyposażony jest w sitko, dzięki któremu dozujemy odpowiednią ilość produktu. Jeśli z jakiegoś względu, po odpieczętowaniu podkładu, sitko okaże się dla nas zbyt duże, polecam zakleić jego część zwykłą, bezbarwną taśmą klejącą. Umożliwia to ekonomiczne korzystanie z kosmetyku, a także stanowi formę zabezpieczenia przed rozsypywaniem mineralnego proszku.
Konsystencja podkładu, jest zgodnie z obietnicami producenta, niezwykle jedwabista i delikatna. Dzięki temu wręcz idealnie rozprowadza się na odpowiednio przygotowanej wcześniej skórze twarzy. Jedynie może w dwóch pierwszych podejściach, zaserwowałam sobie nieznaczne prześwity, ale wiem już, że było to spowodowane moim pośpiechem i zbyt krótkim czasem pomiędzy nałożeniem kremu i podkładu. Skład jest krótki i już z założenia powinien sprzyjać osobom, które na co dzień toczą boje ze skórą problematyczną - Mica (Mika), Zinc Oxide (Tlenek cynku), Titanium Dioxide (Dwutlenek tytanu), Iron Oxides (Tlenki żelaza), Ultramarine Blue (Ultramaryna).
Jestem posiadaczką cery mieszanej i po kilku godzinach od nałożenia tradycyjnego makijażu, moja strefa T potrafi wyglądać źle. Nie lubię tego błysku, zwłaszcza gdy jestem poza domem i nie mogę tego odpowiednio kontrolować. Takie też były moje pierwsze obawy w czasie stosowania podkładu mineralnego. Bałam się okrutnie, że nie zapanuje on nad błyskiem i pozwoli mu żyć swoim własnym życiem. Okazało się jednak, że podkład Lily Lolo nałożony solo, potrafi utrzymać moją skórę w ryzach przez naprawdę długi czas. Nie spodziewałam się, że doświadczę matowej skóry przez kilka godzin (ok. 5). Nawet po tym czasie błysk, który ujawnia się na mojej twarzy wygląda zdrowo i naturalnie, czego często nie jestem w stanie uzyskać w momencie używania tradycyjnych podkładów, które pokrywam dodatkowo pudrem.
Na Instragramie odpowiadałam już jednej z Was, że stopień krycia zależy od techniki nakładania podkładu i ilości warstw jakie stosujemy. Osobiście jestem zadowolona z dwóch cienkich warstw podkładu na mojej twarzy. Nie jest to krycie całkowite, ale ja w żaden sposób do takiego nie dążę. Mam świadomość, że przebarwienia, które ponownie pojawiły się w okolicy moich oczu, to problem złożony i na chwilę obecną nic nie jest w stanie ich przykryć, zachowując przy tym naturalny wygląd. Pomijając tę kwestię uważam, że na mojej cerze, która obecnie nie boryka się z niedoskonałościami i przebarwieniami potrądzikowymi, podkład wygląda bardzo dobrze. W następnych postach, postaram się przedstawić Wam to w sposób bardziej obrazowy. Używając podkładu potwierdziłam 3 podstawowe założenia: naturalność, lekkość makijażu i ujednolicenie kolorytu.
Z uwagi na to, że decydując się na makijaż mineralny, miałam w perspektywie miesiące letnie, z wyższą temperaturą i biorąc pod uwagę moją cerę mieszaną, zdecydowałam się również na przetestowanie Matującego Pudru Sypkiego Flawles Matte. Jest to kosmetyk wykańczający makijaż, który absorbuje sebum i ma zapewniać jego nieskazitelne wykończenie. Ma właściwości matujące i zabezpiecza skórę przez nadmiernym świeceniem się. Skład pudru budują: KAOLIN i MICA. Producent podpowiada, że puder ten może być wykorzystywany jako baza pod podkład lub też baza pod cienie. Jest całkowicie bezzapachowy i tak pięknie zmielony, że dotykanie go opuszkami palców, to duża przyjemność.
Opakowanie pudru wygląda tak samo jak opakowanie podkładu i działa w identyczny sposób, czyli uwalnia produkt przez sitko. Moje pierwsze zetknięcie z tym produktem określa jedno zdanie: O Matko, on jest biały! Nie był to mój pierwszy puder w tym kolorze, ponieważ bardzo długo używałam Pudru bambusowego, ale chyba nawet przez myśl mi nie przeszło, że spotkam się z takim kolorem. Nie wiem co ja sobie wtedy myślałam, ale kiedy przypominam sobie ten dzień, to sama się uśmiecham pod nosem ;) Nie obawiałam się bielenia, ale tego początkowego ściągnięcia, jakie towarzyszyło mi po tamtym pudrze. Zaaplikowałam go podobnie jak podkład kolistymi ruchami i okazało się, że jest to produkt transparentny i nie bieli mojej skóry.
W zależności od tego, jaki stopień matu chcecie uzyskać, możecie używać do tego pudru pędzla lub mokrej gąbeczki. Ja w ostatnich latach preferuję bardziej satynowe, niż mocne matowe wykończenie, więc korzystanie z pędzla typu Kabuki, było dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Delikatność pudru sprawia, że nie jest on widoczny na skórze, nie zbiera się w załamaniach. W śliczny sposób ją wygładza i w czasie ciepłych dni, daje mi pewność i stabilność podkładu.
Połączenie podkładu Warm Peach i pudru Flawless Matte, to w moim przypadku trwały makijaż (bez świecenia się) na przynajmniej 8 godzin. Po upływie tego czasu, nadal nie mogę powiedzieć, że makijaż wygląda źle, bo świecenie się nie jest bardzo widoczne. Do tej pory nie udało mi się uzyskać takiego efektu przy jakichkolwiek innych kosmetykach. Naprawdę ciężko mi było uwierzyć, że jest to możliwe.
Do aplikacji podkładu i pudru używałam początkowo głównie puchatego pędzla Super Kabuki. Jest to pędzel syntetyczny, z ultra miękkim włosiem. Ten typ pędzla pozwala bez większego problemu zaaplikować produkty na naszej skórze. Jego budowa, sprzyja temu, by produkty takie jak podkład czy puder, nie osiadały w jego wnętrzu, a na jego wierzchniej stronie. Postępowanie z nim jest bardzo proste (i tu kłania się najbardziej popularna forma aplikacji kosmetyków mineralnych), bowiem kolistymi ruchami zbieramy z wieczka wysypany uprzednio produkt. Robimy to tak długo, aż cały przeniesie się na pędzel. Warto również postawić go po tym na trzonku i postukać o podłoże, by transferowany kosmetyk, osiadł bardziej w jego wnętrzu. Rozmiar pędzla zapewnia szybką i łatwą aplikację makijażu mineralnego, w przypadku cery takiej jak moja, czyli mieszanej - robimy to wykonując ruchy koliste. Nie przerażajcie się, tak puchaty pędzel nie zjada nam produktu i rzeczywiście oddaje go naszej skórze.
Pędzel jest bardzo dobrze wykonany. Poddawałam go już wielokrotnemu praniu i jak do tej pory nie zauważyłam, by stracił chociaż jeden włos. Po zabiegach czyszczących bez problemu wraca do swojej pierwotnej postaci, nie odkształca się, włosie nie rozchodzi się na boki, mimo iż nie używam siatek przeznaczonych do suszenia tego typu produktów. Jestem z niego bardzo zadowolona. Na moje nieszczęście Martyna też uważa, że jest całkiem miły i wykrada mi go z łazienki ;)
Jeśli dobrnęliście do końca mojej pierwszej, tak udanej mineralnej przygody, to jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa! ;) Myślę, że ten post rozpocznie cykl z kosmetykami mineralnymi na moim blogu. Jestem nimi szczerze oczarowana. Dzisiejsze produkty nie są jedynymi minerałami LL, które zagościły w moim domu, więc spodziewajcie się kolejnych wpisów. Swoją drogą, chciałam Wam napisać, że kosmetyki Lily Lolo są tak fotogeniczne, że już dawno nie robiło mi się zdjęć z taką łatwością ;)
55 komentarze
Chyba nie czytałam złej opinii o tej firmie ;) Jestem bardzo ciekawa jakby u mnie się sprawdziły kosmetyki LL i pędzel :)
OdpowiedzUsuńJa nie starałam się nigdy znaleźć złej. Były chyba takie mniej pochlebne niż moja, ale nadal utrzymane w dobrym tonie. Z drugiej strony to bardzo dobre kosmetyki, więc trzeba mieć naprawdę duży problem ze skórą lub aplikacją żeby powiedzieć coś złego ;)
UsuńCieszę się bardzo :)
OdpowiedzUsuńDroga do znalezienia idealnego podkładu mineralnego bywa długa i wyboista, ale kiedy już znajdziesz ten jeden, jedyny to miłość jest bezgraniczna! To całkiem inny wymiar makijazu.
Tym, który mam teraz jestem autentycznie zauroczona. Nie za się opisać mojego zadowolenia.
UsuńMialam rowniez zle doswiadczenia w przeszlosci z mineralami, od tamtej pory unikam ich. Ale teraz coraz czesciej mysle o ponownej probie :D
OdpowiedzUsuńJa byłam kompletnym laikiem i nie myślałam, że tak trudno dobrać kolor. Druga rzeczy, że wtedy chyba nie wiedziałam, że nie mogę używać takiego podkładu na "klejący" się krem :D
UsuńNiestety z kosmetykiami Lily Lolo ani odrobinkę się nie znam :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będziesz miałam okazję to zmienić. Warto :)
Usuńjestem wielką fanką produktów Lily Lolo, podkładu mineralnego używam od ponad roku, już mam kolejny , właściwie cała moja kolorówka jest mineralna
OdpowiedzUsuńJa tych tradycyjnych produktów jeszcze też używam, bo chcę je zużyć. Szkoda mi wyrzucić, skoro za nie zapłaciłam. Później chyba przerzucę się już tylko na minerały.
UsuńMam ten sam odcień podkładu :)
OdpowiedzUsuńA faktycznie, czytałam ostatnio jakoś recenzję u Ciebie :)
UsuńJeśli chodzi o mineralne kosmetyki to używałam kiedyś tylko korektora i dobrze go wspominam
OdpowiedzUsuńJa teraz zamówiłam pudełko, gdzie są korektory AM. Zobaczę jak się sprawdzą.
UsuńPięknie, klasycznie się prezentują :) coś dla mnie!
OdpowiedzUsuńMyślę, że byłabyś bardzo zadowolona :)
UsuńJa właśnie testuję ten puder i jestem nim pozytywnie zaskoczona :) A pędzel mam od dawna i jest super ;)
OdpowiedzUsuńPędzel jest tak milutki, że można się nim miziać i bez pudru :D
UsuńJa przymierzam się do zakupu ich produktów w planach mam kupić podkład, bronzer i tusz :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że ja też będę chciała spróbować kolejnych pozycji.
UsuńUwielbiam ich produkty, aplikować można je przeróżnie tak jak piszesz,, nie tylko na sucho, choć mi akurat ta metoda najbardziej odpowiada. Wybieram jaśniejsze tony w warm peach wyglądałabym jak pomarańczka
OdpowiedzUsuńJa o tej porze roku doskonale wpasowałam się w kolor Warm Peach. Myślę, że zimą będę musiała zejść o ton niżej.
UsuńMiałam swój epizod z minerałami, może kiedyś do tego wrócę. Tak dużo pozytywnych opinii o Lili Lolo czytałam, że to pewnie od ich podkładów rozpoczęłabym ponownie przygodę z minerałami :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze to dobrze zacząć :)
UsuńLubię transparentne pudry, chętnie go wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńPolecam, bo naprawdę warto :)
UsuńMoże i ja powinnam w końcu spróbować tych kosmetyków? Ciekawe jak by się sprawdziły u mnie, a też mam mieszaną cerę.
OdpowiedzUsuńPrzy odpowiedniej pielęgnacji pewnie byłabyś zadowolona, to chyba klucz do sukcesu :)
Usuńwielbię minerały już od ponad 5 lat ;)
OdpowiedzUsuńTo już spory kawałek czasu. Ja chyba wstyd się przyznać, ale 6 lat temu to mało co wiedziałam o minerałach ;)
Usuńchętnie bym wypróbowała
OdpowiedzUsuńPolecam ;)
UsuńSwego czasu używałam minerałów od LL ale odkąd mam więcej problemów z cerą i potrzebuję mocniejszego krycia jakoś od nich odeszłam. Do tego mam odcień China Doll, który jest zimowym - teraz musiałabym mieszać go z Warm Peach właśnie :D Mam ten puder i jestem z niego zadowolona, w ogóle lubię kolorówkę tej marki :)
OdpowiedzUsuńJeśli masz sporo do ukrycia, to faktycznie minerały nie będą mocnym kalibrem. Widziałam na InstaStory, że trochę Ciebie wysypało. Mam nadzieję, że szybko uzyskasz poprawę stanu cery. Trzymam kciuki!
UsuńDla mnie Warm Peach jest dobry na zimę, a na wiosnę/lato to już sporo za jasny. A tak ogólnie to lubię minerały :)
OdpowiedzUsuńJa pewnie zimą będę się trochę odcinać z Warm Peach, więc pewnie przejdę ton, dwa niżej :)
Usuńz mineralami mam niewielkie doswiadczenie, ale nie mowie nie
OdpowiedzUsuńSpróbuj. Naprawdę warto :)
UsuńUwielbiam markę Lily Lolo i muszę przyznać, że ja również pokochałam kosmetyki mineralne - w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że tak mnie oczarują :) Mam wszystkie trzy produkty, które opisujesz i co do podkładu warm peach, to dostałam go jakoś na początku roku i był dla mnie wtedy odrobinę za ciemny, natomiast teraz jest jak znalazł :D Też stosuję tylko dwie cienkie warstwy bo przy takiej ciepłej pogodnie nie mam po prostu potrzeby na zwiększone krycie :P
OdpowiedzUsuńSakurakotoo ❀ ❀ ❀
Zaglądam w wolnej chwili na Twojego bloga i wiem, że Lily Lolo gości u Ciebie często. Z resztą nie tylko te wpisy są dla mnie dużą pokusą :D
UsuńJa nie miałam jeszcze przyjemności z tą marką.
OdpowiedzUsuńCzas to zmienić :)
UsuńZawsze jak wracam do kosmetyków mineralnych to efekt powala mnie na kolana :-) Lubię :-)
OdpowiedzUsuńMnie to nawet powala każdy powrót do zwykłego makijażu, po kilu dniach przerwy, kiedy nie maluję się wcale. Co nie zmienia faktu, że masz rację mineralny efekt powala :)
UsuńNie używałam nigdy mineralnych podkładów bo wydawało mi sie to zbyt skomplikowane ;-) Bardzo fajna recenzja :-)
OdpowiedzUsuńJa też się broniłam i mówiłam, że to nie dla mnie. Dziękuję :)
UsuńDla mnie podkład mineralny Lily Lolo to absolutne odkrycie :) Niestety mój egzemplarz już sięgnął dna i powoli zastanawiam się nad zakupem kolejnego opakowania. Dodatkowo puder służył mi dobre kilkanaście miesięcy i też totalnie mnie w sobie rozkochał! A pędzel z powodzeniem zastępuje mi obecnie wszystkie moje pędzle do pudru :) Lily Lolo to chyba jedna z tych marek, których po prostu trzeba spróbować na drodze z minerałami, bo w asortymencie mają mnóstwo perełek! A Pani Aleksandra to skarb! Mi również przedstawiła całą swoją wiedzę w pigułce i zawsze służyła pomocną dłonią :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie podejrzałam u innych dziewczyn, że używają tego pędzla ogólnie do pudru. Spróbowałam i też jestem zadowolona :) Asortyment Lily Lolo jest szeroki i ja go dopiero poznaję, chcę więcej :)
UsuńJak tylko skończę mój ulubiony Pixie muszę go w końcu wypróbować :)
OdpowiedzUsuńOd kilku lat stosuję podkłady mineralne i nie powróciłabym do zwykłych za nic. Tylko na specjalne okazje nakładam Catrice HD Liquid, a na co dzień puder Meow Cosmetics, który moim zdaniem nie ma sobie równych jeśli chodzi o minerałki.
OdpowiedzUsuńNie znam ani Catrice HD Liquid ani Meow. Przyjrzę się obu :)
Usuńmam chęć na minerały, ale jeszcze z żadną marką nie zaprzyjaźniłam się bliżej :)
OdpowiedzUsuńOd czegoś trzeba zacząć :)
UsuńJa zamówiłam właśnie pudełko próbek z AM, ale głównie z uwagi na to, że miały być w nim cienie. Jakiś kolor podkładu też w nim jest, ale jeszcze nie sprawdzałam :D
OdpowiedzUsuńJa na razie nie mogę się dogadać z minerałami, ale ten pędzelek też bardzo lubię :P
OdpowiedzUsuńCześć! Mam na imię Aneta i czytam wszystkie komentarze, które zostawiacie. Chętnie na nie odpowiadam, jeśli tylko mam czas :)
Przyznaję, że usuwam spam :)
Jeśli chcesz napisać do mnie całkiem prywatnie, korzystaj z maila: espe.blog@gmail.com
Pozdrawiam!