W ostatnim czasie moje zapasy maseczek w saszetkach znacznie przekraczają moje potrzeby. Ujmując to nieco inaczej - nie używałam ich zbyt dużo, a nadal kupowałam, więc namnożyło się ich w mojej szafce. Ostatnie dwa tygodnie, teoretycznie spędzałam w domu, zatem przeznaczyłam na zużywanie, zużywanie ...i jeszcze raz zużywanie. Mój projekt saszetka odżył ;) Dzisiejszt wpis poświęcam żelowym maseczkom Bielendy.
Hydro Booster Jelly Mask z założenia przeznaczona do skóry szarej i zmęczonej. Ma jej zapewnić doskonałe nawilżenie, gładkość i pełnię blasku. Maseczka zapobiega utracie wody z naskórka, dzięki czemu wyjątkowo intensywnie i głęboko nawilża. Rewitalizuje i wzmacnia skórę, poprawia jej kondycję oraz koloryt, ujędrnia, opóźnia powstawanie zmarszczek. Usuwa widoczne na twarzy ślady zmęczenia i stresu, przywracając skórze witalność i blask. Błyskawicznie likwiduje uczucie nieprzyjemnego napięcia skóry, koi, łagodzi podrażnienia.
Maseczka zaskakuje konsystencją, bo jest naprawdę żelowa i przypomina nieco jeszcze nieściągniętą galaretkę. Rozprowadza się mimo to bardzo sprawnie i używają jednego opakowania jesteśmy w stanie pokryć całą twarz i szyję. Lubię nakładać maseczki grubszą warstwą, więc na dekolt mi jej ewidentnie zabrakło ;) Pozostawiamy ją na skórze na ok. 20 minut i po tym czasie zmywamy ciepłą wodą. Ja pomagałam sobie jeszcze dodatkowo gąbeczką, która szybko i sprawnie poradziła sobie ze zmyciem kosmetyku. Maseczka łatwo rozpuszcza się przy kontakcie z wodą, więc nawet bez dodatkowych akcesoriów, jesteśmy w stanie się jej ze skóry pozbyć. Początkowe chłodzenie na skórze, nie przechodzi żadne nieprzyjemne doznania. Podobne odczucia mam przy maskach w płachcie. Skóra po zastosowaniu maseczki jest bardzo, przyjemna w dotyku. Jest odpowiednio nawilżona i jeśli tylko przed, zastosujemy odpowiedni dla siebie peeling, to efekt ten będzie jeszcze lepszy. Nie zauważyłam, by poznikały moje wszystkie ślady zmęczenia i bym cieszyła się nową, piękną skórą, ale taki pozytywny zastrzyk nawilżającej energii jest dla mnie jak najbardziej na tak!
Maseczka zaskakuje konsystencją, bo jest naprawdę żelowa i przypomina nieco jeszcze nieściągniętą galaretkę. Rozprowadza się mimo to bardzo sprawnie i używają jednego opakowania jesteśmy w stanie pokryć całą twarz i szyję. Lubię nakładać maseczki grubszą warstwą, więc na dekolt mi jej ewidentnie zabrakło ;) Pozostawiamy ją na skórze na ok. 20 minut i po tym czasie zmywamy ciepłą wodą. Ja pomagałam sobie jeszcze dodatkowo gąbeczką, która szybko i sprawnie poradziła sobie ze zmyciem kosmetyku. Maseczka łatwo rozpuszcza się przy kontakcie z wodą, więc nawet bez dodatkowych akcesoriów, jesteśmy w stanie się jej ze skóry pozbyć. Początkowe chłodzenie na skórze, nie przechodzi żadne nieprzyjemne doznania. Podobne odczucia mam przy maskach w płachcie. Skóra po zastosowaniu maseczki jest bardzo, przyjemna w dotyku. Jest odpowiednio nawilżona i jeśli tylko przed, zastosujemy odpowiedni dla siebie peeling, to efekt ten będzie jeszcze lepszy. Nie zauważyłam, by poznikały moje wszystkie ślady zmęczenia i bym cieszyła się nową, piękną skórą, ale taki pozytywny zastrzyk nawilżającej energii jest dla mnie jak najbardziej na tak!
Matt Booster Jelly Mask z założenia przeznaczona do cery tłustej i mieszanej. Ma zapewnić nam idealnie matową, gładką cerę o ładnym kolorycie. Maseczka oczyszcza skórę, odblokowuje i zwęża pory, pochłania nadmiar sebum i normalizuje jego wydzielanie. Długotrwale matuje cerę, głęboko nawilża, wyrównuje koloryt skóry, rozjaśnia przebarwienia potrądzikowe. Zapobiega powstawaniu zaskórników i wyprysków, doskonale nawilża i rewitalizuje. Poprawia kondycję skóry, przywraca cerze witalność i blask, łagodzi podrażnienia już po pierwszym użyciu.
Podobnie jak poprzedniczka - iście żelowa i w zasadzie ich aplikacja i zmywanie niczym się nie różni. Teraz już po fakcie chyba wolałabym by każda z nich zdejmowała się na zasadzie peel off. Maseczka pomarańczowa rzeczywiście pozostawia skórę matową, lekko ściągniętą i odpowiednio przygotowaną do nowego dnia. Skóra jest po niej uspokojona i chyba ten efekt bardziej do mnie przemawia, niż działanie maseczki różowej. Osobiście miałam po niej wrażenie jakbym wysmarowała twarz jakąś bazą pod makijaż. Mam cerę mieszaną, więc chyba taki efekt był przeze mnie bardziej pożądany. Myślę, że maseczka ta mogłaby uzyskać miano mojej maseczki bankietowej, szkoda tylko, że stacjonarnie widuję ją rzadko. Swoje egzemplarze kupiłam w sklepie internetowym.
Podobnie jak poprzedniczka - iście żelowa i w zasadzie ich aplikacja i zmywanie niczym się nie różni. Teraz już po fakcie chyba wolałabym by każda z nich zdejmowała się na zasadzie peel off. Maseczka pomarańczowa rzeczywiście pozostawia skórę matową, lekko ściągniętą i odpowiednio przygotowaną do nowego dnia. Skóra jest po niej uspokojona i chyba ten efekt bardziej do mnie przemawia, niż działanie maseczki różowej. Osobiście miałam po niej wrażenie jakbym wysmarowała twarz jakąś bazą pod makijaż. Mam cerę mieszaną, więc chyba taki efekt był przeze mnie bardziej pożądany. Myślę, że maseczka ta mogłaby uzyskać miano mojej maseczki bankietowej, szkoda tylko, że stacjonarnie widuję ją rzadko. Swoje egzemplarze kupiłam w sklepie internetowym.
Na znak, że maseczki naprawdę przypadły mi do gustu i generalnie odcinam się od burz, jakie one swego czasu wywołały, apeluję o to, by ukazały się w większych opakowaniach ;)
Dajcie znać, czy mieliście okazję ich używać!